Zielarka

Zofia Przybyłowska, Julia Niedziela. fot.: Agnieszka Moś

Zielarka.

Rozmowa Zofii Przybyłowkiej z Julią Niedzielową o ziołolecznictwie.

 

Zofia Przybyłowska: Pani Niedzielowa, poprosiłam Panią, żeby Pani troszeczkę się z nami podzieliła swoimi wiadomościami na temat ziołolecznictwa. Na początku proszę nam opowiedzieć, skąd Pani się wywodzi, gdzie Pani swoje lata spędziła, swoją młodość przede wszystkim, no i kiedy się Pani urodziła, z jakiej rodziny Pani pochodzi?

Julia Niedzielowa: Urodziłam się we wiosce Skidzin, w 1930 roku. Do szkoły poszłam. Później wojna się zaczęła.

 

Coś działaliście?

Co mogłam? Byłam takim posłem, taką pocztą po prostu przesyłaną byłam, wiadomości tam, czy tam, do kogoś…

 

Ale działaliście w partyzantce, tak?

Ale to była nienotowana, taka cicha partyzantka, nierejestrowana.

 

Byliście odznaczani za tą działalność partyzancką?

W Oświęcimiu byłam. Złoty Krzyż otrzymałam.

 

Od kiedy na Borze jesteście, ile dzieci mieliście?

Na Borze jestem od 1957 roku. Miałam szóstkę dzieci. Adama, Jerzego i Marka urodziłam w Skidziniu, a Tadeusza, Lucynę i Teresę na Borze. Tadeusz już zmarł.

 

Wyście nie pracowali?

Jak wyszłam za mąż, to nie pracowałam. Po wojnie chodziłam do szkoły do Bielska, do włókienniczej. Chodziłam najpierw do serafitek, ale stoł się wypadek, żech była strasznie poparzona i miałam trzy miesiące przerwy, no i nie nadążyłam z programem. Poszłam na kucharstwo i na krawiectwo i nie dałam już rady nadgonić i tak poszłam do Bielska do włókienniczej i tam żem pracowała. I później wyszłam za mąż w 1951 roku.

 

Nieraz pomagaliście i podpowiadaliście mi, jak leczyć naturalnym sposobem. Skąd u Was to zainteresowanie zielarstwem?

To przekazała moja babcia mojej mamie, a mama mi to wszystko przekazała. Tylko, że nie wszystko pamiętam. I ona na każde schorzenie coś miała. Tylko nigdy nie dopuszczała, żeby ktoś łączył zioła razem. Nie było wolno łączyć. Tylko jedynie pokrzywę ze skrzypem można było połączyć, a resztę ziół to każde osobno musiało być. Bo zawsze mówili, że może być niepomocne. A jak coś było niepomocne, to trzeba było zaraz to odrzucić. Po 2-3 dniach odrzucić i stosować co inne. Bo na jedną chorobę nieraz są trzy zioła. Na raz nie można ich stosować.

Julia Niedziela. fot.: Agnieszka Moś

 

Czy one (mama i babcia) miały to jakoś zapisane?

Na przykład moja mama to wszystko miała w głowie. Ale jak przekazywała, to kazała nam se pisać, żeby my se nie zapomnieli. To nom tłumaczyła, to na to, to na to. Jak źle (spisaliśmy), to nam mówiła ty tuku, tu masz tak napisać. I tak to przekazała.

 

Czy tylko Wam, czy także Waszemu rodzeństwu to przekazała?

Całej trójce przekazała, tak Józi, tak Karolowi. Najwięcej to ja się tym interesowałam, bo siostrze to niepotrzebne.

 

Czemu one stosowały zioła? Nie było stać ich na leki?

Byli za biedni. Nie było ich stać. Ciężko im było cokolwiek kupić. Niektórzy się ładniej ubierali, a mama, babcia, czy my zawsze skromnie. Wieczór się wyprało, rano się prasowało i do szkoły się szło, bo nie było na to. U lekarzy nigdy nie byli. A porody jak mama miała, to były takie dwie akuszerki wiejskie i odbierały.

Julia Niedziela. fot.: Agnieszka Moś

Czyli po prostu ludzie się sami ratowali?

Tak.

 

Do mamy przychodzili też sąsiedzi czy inni?

Jak ktoś potrzobował, to nawet i o północy ją obudzili. Masaże, bańki stawiać, okłady robić, albo coś dorodzcie, co mom robić, bo tak i tak się stało. Mama na strych po zioła, do torebki jakiejś, do papiera dała.

 

Czyli bardzo cenili sobie ludzie z okolic mądrości waszej mamy i babci?

Dużo korzystało ludzi.

 

A Wy  w swoim życiu też tak męża i dzieci ratowaliście?

Moje dzieci tak leczyłam, nie znały antybiotyków, w przychodni miały czyste kartoteki. Przyznam się, że jak mój najstarszy syn poszedł do technikum, to zażądali, aby do złożonych dokumentów dołączył z przychodni zdrowia zaświadczenie jakie choroby przebył. Syn nie przywiózł zaświadczenia, bo nic w kartotece nie było. Zapytali się, czy w ogóle nie chorował. Odpowiedział, że tak, ale mama go leczyła. Wielkie zdziwienie dyrekcji szkoły było, jak to w dzisiejszych czasach można leczyć bez lekarza. Ja  ziołami leczyłam. Najprzód, jak gorączka była, to najszybciej białka, a jak stan zapalny to bańki postawiłam. Gardło to grzybami obkładałam. Albo ziemniakami, nałożyłam tłuszczu, grzybów naparzyłam, poobkładałam…

 

A jak dzieci biegunkę miały albo coś?

Na biegunkę to najszybciej, ale to się nawet wstyd przyznać (śmiech), pieprzu i z wódką umieszałam.

 

I to dzieciom małym dawaliście?

Tak.

 

I przechodziło?

Zawsze. A na owsiki to naftę zaś napić się. Trzeba było z czarną kawą dać. Ze zbożową. Tylko, że potem nie dać jeść ze trzy godziny, żeby to przeszło. To wszystkie roboki wyszły żywiusieńkie.

 

To rzeczywiście mieliście wiadomości niesamowite. A powiedzcie mi, pani Niedzielowa, czy któraś z córek interesuje się tym bogactwem wiadomości, co Wy macie?

Niektórymi rzeczami. Nie wszystkimi.

 

Kiedy najlepiej zbierać zioła?

Wczesną wiosną, jak świerk czy sosna puszczają młode końcówki, to je zrywam, wkładam do słoika przesypując cukrem i zamknięty gazą lub kawałkiem płótna przechowuję w spiżarni około tygodnia do10 dni, a następnie zlewam uzyskany syrop do buteleczek, zakorkuję i przechowuję w ciemnym miejscu. Jest to dobry lek na przeziębienia. Podobne działanie ma syrop uzyskany z kwiatów mniszka lekarskiego. Kwiaty mniszka (tylko o kwiatach  żółtych) zbierane z chwilą zakwitnięcia przy ładnej pogodzie suche zasypuje się cukrem i po dwóch tygodniach już się ma syrop. Oprócz ziół zbieram w lesie czarne jagody, maliny i jeżyny, które po włożeniu do słoików zasypuję cukrem, zamykam i pasteryzuję. Na zimę dobre lekarstwa. Jagody stosowano przy biegunkach, a pozostałe przy przeziębieniach, dobre na wypocenie się. Zbieram też dojrzałe owoce głogu, z którego robię najczęściej dżem. Kiedyś rósł na groblach. Teraz to jest mało krzaków.

fot.: Agnieszka Moś

Czy oprócz ziół znaliście i stosowaliście jakieś inne metody leczenia ludowego?

Według mnie, mojej mamy czy babci  to przy zapaleniach płuc, oskrzeli czy wysokiej gorączce najlepszym lekarstwem jest stawianie baniek na plecach, na klatce piersiowej też. Tylko nie wolno w okolicach serca, a następnie obłożyć ubitymi na sztywno białkami, owinąć pieluchą albo ręcznikiem i leżeć pod przykryciem. Po bańkach nie wolno 3 dni wychodzić na dwór. Bańki po położeniu trzeba po 15 min. ściągnąć  i zabarwienie skóry nam powie, jaki był stan zapalny organizmu. Ciemne plamy to poważne zapalenie. Oprócz baniek podawałam na przemian napój z zaparzonej lipy, czarnego bzu czy sok z malin.

 

Wiedzę macie niesamowitą. Dobrze, że na papier żeście to przenieśli.

Troszkę mam ponotowane, ale nie wszystko. Nie wszystko pamiętam. Teraz z pamięcią się gubię. Wiem i nie mogę se wspomnieć, jak się nazywo i jak to mo być zrobione. Po prostu się gubię.

Zielnik. fot.: Agnieszka Moś

Chociaż część mamy tutaj zapisane, w tym zielniku Pani. Pani była pomocna dla nas, mieszkańców, w wielu innych tematach. Przede wszystkim Pani była społeczniczką.

Na każdym kroku. W miarę możliwości. Nie zawsze się dało.

 

Żeście zaczynali naukę u serafitek, to żeście też szyli…

Mama też umiała trochę szyć, po swojej mamie. Tylko mama była samoukiem. I potem też samouk, to, co od mamy. Do serafitek to mnie mama zapisała, bo od maluńkości lubiłam szyć, na szydełku robić, na drutach robić, obojętne co, jakieś tam wymyślać cuda… Ale zostałam poparzono, taką nieprzyjemną rzeczą. Całą połowę (ciała), piersi, tułów, rękę – jeszcze do dzisiaj mam tu ślad. Jak się goiło, jak to wybuchło, co mnie oparzyło, moja babka mnie porwała do stajni i szybko mnie obłożyła łajnami krówskimi. Żeby potem nie ropiało, nie gniło, żeby to się goiło. Skóra tu cała zeszła.

 

Nie bali się, że jakieś zakażenie?

Do doktora mama nie poszła, smarowała olejem, gęsim sadłem i najwięcej to białka przykładała, na watę, gazę i okładała.

 

Ale też przypominam sobie, że mieliście organizowaną wystawę obrazów, bo haftowaliście obrazy.

Obrazów to jo nahaftowałam. Jo robiłam sploty, nie krzyżykami. Grajków na skrzypcach i mandolinie to mom do dzisiaj, a Matkę Boską niebieską nitką haftowałam.

 

Uczyliście też młodzież  robienia kwiatów z bibuły.

Nawet w Skidziniu byłam w domu strażackim, kierowniczka mnie zaprosiła.

 

A teraz, mimo swojego wieku, też działacie.

Teraz albo robię na drutach obrusy albo robię szydełkiem na ławę bieżniki, albo okrągłe serwetki, kwiatki różne: maki, goździki, róże wymyślam. Co mi przyjdzie do głowy. Nie mogę spać, to co mam robić? Na cztery ściany patrzeć? Biorę szydełko i robię.

 

Dziękuję Wam serdecznie za poświęcony czas, za przekazaną wiedzę i jestem pełna podziwu, że mając 87 lat tak dużo pamiętacie.

Zofia Przybyłowska, Teresa Jankowska, Julia Niedziela, Agnieszka Moś. fot.: Agnieszka Moś

Z Panią Julią Niedzielą rozmawiała Zofia Przybyłowska.

Powrót do spisu treści…