Nauczycielka z klasą

Władysław Senkowski, Zofia Przybyłowska. fot.: Małgorzata Zbroszczyk

 

Nauczycielka z klasą.

Rozmowa Zofii Przybyłowskiej z Władysławem Senkowskim o nieżyjącej już Pani Elżbiecie Senkowskiej, nauczycielce matematyki w Szkole Podstawowej nr 1 w Brzeszczach.

 

Zofia Przybyłowska: Panie Władku, chciałabym coś usłyszeć o Pani Elżbiecie. Gdzie się urodziła, z jakiego rodu pochodzi, gdzie całe życie mieszkała? Co może Pan powiedzieć na temat Pani Elżbiety?

Władysław Senkowski: Przede wszystkim jeżeli chodzi o Panią Elżbietę, to jest to moja ciotka. Urodziła się w Brzeszczach, tam, gdzie ja mieszkam, czyli pod numerem 31, obecnie Piastowska 7. W zasadzie można powiedzieć, że z pewną taką przerwą na czas okupacji, była związana cały czas z tym domem. Potem, już pod koniec życia, oczywiście otrzymała mieszkanie na Osiedlu, a później był też taki moment, że znalazła opiekę w postaci mojego kuzyna, który opiekował się nią w swoim mieszkaniu na Osiedlu Szymanowskiego. Ciotka urodziła się 29 września 1902 r., zmarła 14 maja 1988 r. Była córką Walentego i Anny Senkowskich, ich ósmym dzieckiem (moi dziadkowie mieli dziewięcioro rodzeństwa). Ojciec był zasłużony dla Brzeszcz jako pisarz gminny, można powiedzieć: sekretarz gminy. Nie wiem dokładnie, czy akurat tak, ale prawdopodobnie 48 lat. Oprócz tego pełnił cały szereg funkcji różnego rodzaju: w kółku rolniczym, w straży pożarnej, w Kasie Stefczyka, a więc był osobą popularną, gdziekolwiek były jakieś inicjatywy społeczne i tak dalej, zawsze brał udział przede wszystkim, jeżeli chodziło o redakcję jakąś, napisanie czegoś, zwrócenie się do władz, był osobą niezastąpioną. Jeżeli chodzi o ciotkę, ukończyła seminarium nauczycielskie prywatne w Krakowie Pani Minichowej w 1922 r., w tym samym roku rozpoczęła pracę w Szkole Podstawowej w Brzeszczach. Mówimy tu o roku szkolnym 1922/1923. W bardzo krótkim czasie powierzono jej wychowawstwo, mamy takie materiały, że była wychowawczynią klasy 3a. Był to okres jej pracy, jeżeli chodzi o szkołę podstawową, to można powiedzieć, że było to jej jedyne miejsce pracy. Od września 1922 pracowała w szkole aż do czerwca 1939 roku. Następnie po okupacji niemieckiej, jak wznowiono naukę, rozpoczęła pracę od marca 1945 aż do przejścia na zasłużoną emeryturę.

Elżbieta Senkowska. fot.: archiwum prywatne

Klasa IIIb. fot.: archiwum prywatne

Ale chyba to nie była tylko jedna placówka…

W międzyczasie, nie wiemy, z jakich przyczyn, ale była niezbyt wygodna dla niektórych osób w tym środowisku i została przeniesiona do szkoły o jednym nauczycielu w Brzeszczach-Borze. Zresztą tutaj mamy z tego okresu informacje, że pracowała w tejże szkole, ale potem po prostu udało się jej tutaj wrócić z powrotem. W to miejsce oczywiście przyszła Pani Anna Czartkiewicz, z którą obie były w bardzo zażyłych stosunkach. Często zresztą ta pani odwiedzała ją w domu. Żeby nie zostać wysiedloną w okresie okupacji, albo wysłaną na roboty, nawet poza granice kraju, zgłosiła się do Biura Pracy, tzw. Arbeitszeitu, tam została zarejestrowana w gospodarstwie swojej siostry Wandy, na ulicy obecnie Sobieskiego. To było gospodarstwo siostry Anny i Leona Jakubowskich. W ten sposób uniknęła wywózki, czy też szykan ze strony władz niemieckich. To też był taki okres, gdzie nie zostawiła wszystkich swoich obowiązków, czyli nauczania i wspólnie z innymi brzeszczanami, którzy również pracowali w szkole w Brzeszczach – z Panią Ewą Tokarz, Panem Adolfem Szablikiem i Panią Stefanią Pasternakówną – z narażeniem życia, pod pozorem wizyt domowych, uczyli dzieci w dwóch czteroosobowych kompletach, przerabiając materiał według programu od klasy 1 do 4. Wiele starszych osób, które z tych możliwości skorzystało, jak również skorzystały dzieci, wspominało, że bardzo dużo ryzykowała, bo wiadomo, gdyby władze niemieckie taką rzecz stwierdziły… była to nauka niedozwolona. Niemniej jednak podjęła ten trud. Natomiast jej mieszkanie, które obecnie zamieszkuję, Niemcy przekazali lokatorom. Tak było aż do wyzwolenia i jeszcze parę lat po. Ciotka mieszkała wówczas u państwa Zjawińskich i dopiero później przeniosła się i mieszkała cały czas. Trudno mi powiedzieć, ile lat pracowała. Nieraz z nią rozmawiałem i pytam się jej: „Słuchaj, to ile lat Ty pracowałaś?”, a ona mi mówi: „No gdyby tak to policzyć, łącznie potem już w wieku późniejszym, pracowałam w świetlicy szkolnej, to było by to około 50 lat. 50 lat pracy”. – „No dobrze ciociu, a co Ty na koniec po tych 50 latach otrzymałaś za tą pracę?” – „Jak to co? Ja nic nie oczekiwałam, na nic. Ja byłam po prostu po to, żeby uczyć”. – „Ale w jakiś sposób może uhonorowano Twoją pracę?” – „Tak, otrzymałam medal Komisji Edukacji Narodowej”. Wtedy został on oczywiście ustanowiony, no i ona ten medal otrzymała. Uważała, że jest to niezwykle cenna rzecz i jest to w zasadzie zwieńczenie jej ciężkiej, wieloletniej pracy. „Ja miałam dwa takie wielkie zadania w swoim życiu jako nauczyciel” – mówi. „Miałam wychować i miałam nauczyć” – często powtarzała. „Jak Ty sobie wyobrażasz, że mogłam potraktować to tylko jako nauczanie? Nie. Przecież jak uczyłam dzieci, tych moich wcześniejszych uczniów, ja ich znałam i wiedziałam, że ich rodzice mają cztery, trzy klasy i wiedziałam, że oni nie dostarczą więcej wiedzy i musiałam dołożyć starań, by rzeczywiście te dzieci odpowiednio pokierować i poprowadzić.”

Ewa Tokarzówna i Elżbieta Senkowska. fot.: archiwum prywatne

Elżbieta Senkowska i Ewa Tokarzówna. fot.: archiwum prywatne

To jest właśnie podejście jako wzór.

Ja z kolei mogę powiedzieć taką rzecz, jak również moi kuzynowie, którzy tu mieszkają: Andrzej Jakubowski, Adam Jakubowski, czy o 11 lat starszy Włodzimierz Senkowski (osoba, która oczywiście mogłaby więcej na ten temat powiedzieć), ale tak jakoś mamy tutaj swoje takie mniej więcej sprecyzowane uwagi co do sposobu nauczania, sposobu bycia naszej ciotki. Przede wszystkim była osobą niezwykle zdyscyplinowaną, jak również przeogromnie wymagającą – nie tylko od uczniów, których kształtowała, ale przede wszystkim od samej siebie. Było tak niejednokrotnie, że rano mówi, że nie pójdzie do szkoły, bo ma gorączkę, po czym, było gdzieś około godziny dziesiątej, patrzę przez okno, a ona idzie przez podwórze do tej szkoły i mówi: „Wiesz co, bo mi się poprawiło” i do tej szkoły szła. Zwracała uwagę przede wszystkim nie tylko na wiedzę, ale również na postawę ucznia. Ja osobiście jej wiele zawdzięczam. Nie tylko to, że byłem jej uczniem, aczkolwiek niezbyt często, bo tak się składało, że tylko w jednym roku była moją wychowawczynią, ale z kolei tą matematykę to ja z nią miałem w innych również klasach. Kiedyś też podzieliłem się z nią taką uwagą, że lubię nie tyle matematykę, co geometrię. Odpowiedziała, że to jest to, bo ona mi umiała wprowadzić i ja to przejąłem w sposób taki, że dla mnie po prostu potem to było już jasne i bardzo przydatne w szkole średniej.

 

Ale ona, mimo, że był Pan bliskim krewnym, stawiała równoznaczne wymagania – takie, jak do innych, obcych dzieci?

Muszę powiedzieć jedną, zasadniczą rzecz: tu był szczególny znak równości. Nie było czegoś takiego, że tu są dzieci, ktoś tam, powiedzmy, stanowisko jakieś miał na kopalni i być może należało to dziecko inaczej potraktować… Nie. Wszyscy byli jednakowi.

 

Ja to samo zauważyłam jak mnie uczyła, dla niej czy dziecko było rolnika, czy chłopa robotnika, czy inżyniera, było jednakowo traktowane.

Tak. Tutaj trzeba jeszcze powiedzieć, są to rzeczy niezwykle ważne z uwagi na sytuację polityczną naszego kraju. Przede wszystkim możemy powiedzieć, że gros tych lat pracy przypada na okres przedwojenny, a więc mówiło się o niej, że jest to nauczyciel sanacyjny. I tak rzeczywiście władze ją postrzegały potem, w okresie powojennym, po 1945 roku. Natomiast te właśnie władze jak gdyby nawiązywały do tego okresu przedwojennego i to było istotną przeszkodą w awansie. Ciągnęło się za nią to, że przede wszystkim zwracała uwagę na wychowanie patriotyczne i wtedy, kiedy sprawował rządy naczelnik Piłsudski, czy inne osoby, Mościcki itd. Zresztą ona była zwolennikiem niestety polityki Piłsudskiego. Mówię „niestety” nie w tym sensie, że to źle, tylko rzeczywiście w tym duchu była wychowana i uważała, że to jest taka dobra polityka, za co, tak jak powiedziałem, po 1945 roku była niepopularna i to jej nieraz szkodziło.

 

To znaczy z tego wynika, że jak spojrzymy do kroniki, która była pisana o szkole podstawowej w Brzeszczach i mimo, że takie pochodzenie miała Pani Senkowska, to jednak krótki okres czasu, ale pełniła obowiązki dyrektora.

Była, wtedy nazwano to może nie tyle dyrektorem, a funkcją kierownika szkoły. Był taki okres czasu. Ona też była zafascynowana osobą pana Jazienickiego i nieraz w rozmowach zwracała uwagę, że był to niezwykle dobry kierownik szkoły. Zresztą on tutaj pracował jeszcze nawet po wojnie jakiś czas. Mówiła to jako przykład takiego dobrego prowadzenia szkoły z jego strony i tu najwięcej takich dobrych uwag było właśnie na temat jego osoby. Praca nauczycieli, powiem tak otwarcie, przed wojną była trudna. Nauczyciele byli stosunkowo dobrze wynagradzani, ale to były osoby, które też oczywiście miały przeogromne obowiązki. To nie jest tak, jak dzisiaj, że dzieci jest naście w klasie, osiemnaście, dwadzieścia. Ja pamiętam, że nas w klasie było 45. I ten nauczyciel musiał, że tak powiem, z wszystkimi pracować.

 

Więc jak człowiek analizuje dawne lata, to były klasy tak, jak wspomina Pan – 54, 45, 43 dzieci i tak klasy trzeba było prowadzić. I być wychowawcą. I nie tylko matematyki uczyć, ale i również innych przedmiotów. Jeśli zachodziła taka potrzeba, bo nie zawsze był pełny skład grona pedagogicznego.

Nawet tutaj w kronice szkoły nr 1 w Brzeszczach mamy takie zdania, że w niektórych latach obsada nauczycieli była zmienna. Było tak, że brakowało – kierownik pisze, że brakuje mu do obłożenia wszystkich lekcji dwóch nauczycieli. To rozkładano na pozostałych nauczycieli i niestety tutaj nie zmniejszono ilości godzin, które były przewidziane programem i trzeba było po prostu się znaleźć w każdych warunkach, nie tylko uczyć matematyki, ale biologii, czy historii. Uważam, że to było jak gdyby spełnienie tego zasadniczego obowiązku nauczania, także nie było taryfy ulgowej. Nauczyciele też, co wynika z kroniki, mieli dosyć trudne życie, bym powiedział, bo przede wszystkim wiele osób było z zewnątrz. Tu zamieszkiwało, czasem niejednokrotnie w różnych warunkach, trudnych. Przecież nie było wygód. Niemniej jednak te wspomnienia, które mamy, chociażby jak wcześniej mówiłem, z historii szkoły, to jednak mówią, że nauczyciele niezwykle starannie wykonywali ten swój obowiązek. Do tego jeszcze dodatkowo dochodziły różnego rodzaju rzeczy, które oczywiście nauczyciele prowadzili. Tutaj właśnie o mojej ciotce mówi się jako o tej, która ogromną rolę przywiązywała do obchodów przede wszystkim różnych świąt okazjonalnych, czy patriotycznych i tak dalej, zawsze się udzielała. Do tego nauczyciele interesowali się jeszcze innymi sprawami, czy tam powiedzmy organizując harcerstwo, czy pomagając w jakichś przedsięwzięciach.

 

Tak, tak, przede wszystkim harcerstwo i Spółdzielnię Uczniowską.

Tak, była Spółdzielnia Uczniowska. No i tutaj oczywiście ich wkład był przeogromny. Wracając do tego, jakim była nauczycielem, to muszę powiedzieć, że miała przede wszystkim bardzo dobry kontakt z dziećmi miejscowego pochodzenia. Ja nie słyszałem nigdy, żeby moja ciotka wywoływała kogoś do odpowiedzi po nazwisku. Ona wszystkim mówiła po imieniu. To nie było różnicy, to byli wszyscy jednakowi, wszystkich jednakowo traktowała. Zawsze zwracała się do nich po imieniu. Był taki trochę surowy tryb, jeśli chodzi o sprawę nauczania, wychowania. Nie było jakiejś taryfy ulgowej. Ciotka właściwie przestrzegała pewnych zasad, ale też po prostu wychodziła z takiego założenia, że nie starała się na przykład komuś tam dać poprawkę, bo mówi tak: „Jak ja mu dam poprawkę, to on ma te wakacje już takie do niczego”. Więc albo zdecydowała w końcu, że ten uczeń nie przechodzi i powtarza rok, ale też nie była skłonna na to zwracać uwagi, żeby też…

 

Oprócz tego, że ona miała taki doskonały kontakt z uczniami, mimo, że była bardzo wymagająca, surowa i niejednokrotnie niepozwalająca sobie w przeszkadzaniu w prowadzeniu lekcji, to jednak doskonały miała kontakt z rodzicami tych dzieci.

No właśnie, dlatego, że możemy to słyszeć od tych, którzy w zasadzie byli jej uczniami, ale również nie raz jeszcze wcześniej, bo w zasadzie w tej chwili to jest czas nieco odległy, ale ja pamiętam, że wszystkie te osoby, kiedykolwiek wspominały moją ciotkę, to wspominały ją niezwykle dobrze – że była bardzo wymagająca, ale też uważali, że wszystko to, co w stosunku do tych dzieci robiła, było po prostu słuszne. Ona chciała nauczyć i wychować, także to są cechy bardzo cenne, które uważam, że pozostaną na długo, dokąd ktoś tam będzie mógł ją wspomnieć, albo ją znając osobiście, albo też z jakiegoś przekazu. W szkole w zasadzie po tylu latach, mając to doświadczenie, powierzano jej szereg obowiązków. Był taki okres czasu, że przede wszystkim zajmowała się kroniką szkoły, pełniła również obowiązki kierownika szkoły, a więc była osobą wykorzystaną w każdej sytuacji, jak również zawsze radzono się jej w sprawach niekiedy właśnie takich wychowawczych i innych. Jej opinia po prostu była zawsze licząca się i zawsze trafiała do ogółu jako wypracowana słusznie i dobra w niektórych sprawach.

 

Trzeba przyznać, że dla tego młodego grona pedagogicznego, które rozpoczynało pracę po latach okupacji, to ciocia była autorytetem.

Tak, tak. Jak mówię, w każdym razie ten okres powojenny, to nie był dla niej sprzyjający, z uwagi na to, że to już były nowe, inne uwarunkowania, jak mówię, tutaj ciążyło to spojrzenie z tego okresu przedwojennego. I szczególnie tutaj, nie będę tutaj operował nazwiskami, ale wiem, że niektóre osoby, z kierownictwa nawet szkoły, nie były przyjazne dla niej, także nie wiem, być może skierowanie jej do pracy w Brzeszczach-Borze było czymś tam spowodowane, jak gdyby był to rodzaj skazania na krótkotrwałą banicję.

 

Może i tak, z drugiej strony to, co sobie przypominam, to tutaj uczyła Pani Wolf, a ona została oddelegowana do innej placówki i w związku z tym chyba jedyną rodaczką z Brzeszcz była Pani Senkowska – i dwa lata tutaj codziennie chodziła 4 km do tej szkoły i dzieci…

Tak, tak, wtedy byłem uczniem Szkoły Podstawowej Nr 1 w Brzeszczach i pamiętam, były takie trudne okresy, także niejednokrotnie to czasem tutaj pozostawała na Borze, ponieważ przy szkole było również mieszkanie, a było tak, że do tego czasu, kiedy nie rozpoczęła pracy, nie miała nawet roweru. Potem, pamiętam, kupiła sobie rower damski i tym rowerem tutaj dojeżdżała do szkoły w Brzeszczach-Borze, albo też tak, jak tutaj mówimy, chodziła na piechotę, na skróty przez las, tzw. „kopalniowy”, tak się to u nas tutaj określało, przez stację kolejową w Brzeszczach, koło stawu „Rudak” i wtedy ta droga była krótsza, a również pamiętam, jak ojciec mój czasem, jak już była naprawdę taka duża zima, to ojciec ją również zawoził na saniach, konno. To był taki okres czasu, gdzie, jak mówię, to skierowanie do pracy było czymś tam spowodowane, bo przecież ona już wtedy stosunkowo była osobą starszą, już nie była taka młoda i jednak… Ale też mogę powiedzieć, co było główną przyczyną tego, że w tej szkole uczyła.

 

Ja myślę, że jednak była bardzo energiczna jako pedagog i posłuch uczniów miała bardzo wysoki, także jak Pani Senkowska weszła na korytarz w czasie pauzy, to była cisza jak makiem zasiał. Nie musiała dużo gadać, ani krzyczeć, tylko przeszła się po korytarzu, a wszyscy uczniowie parami spokojnie spacerowali sobie.

Można powiedzieć, że, mówiąc o jej zaletach, była osobą nadzwyczaj skromną i taką szanującą się, samą dla siebie. Przed wojną to rzeczywiście ta jej pozycja była bardzo wysoka. Pamiętam, że każdego roku nawet te dwa miesiące wykorzystywała, wyjeżdżając nad morze, czy w góry. Miała liczne znajomości, zresztą stać ją na to było, bo uposażenie nauczycieli było stosunkowo wysokie.

Elżbieta Senkowska. fot.: archiwum prywatne

A wracając do jej kontaktów, to ona raczej spośród grona pedagogicznego miała więcej tych, które utrzymywała – Pani Tokarzówna i inne nauczycielki.

Pani Tokarzówna szczególnie była przez nią lubiana, zresztą nawet posiadam w domu szereg zdjęć, gdzie, praktycznie jak na tym zdjęciu, jak ciotka jest, to jest również Pani Tokarzówna. Pani Pasternakówna również, która mieszkała u Państwa Włoszków, niedaleko od jej zamieszkania, również Pani Olszanecka, która już tu wcześniej pracowała w szkole podstawowej. Także to były te panie, które tutaj bardzo długo pracowały. Zresztą wiele, wiele innych pań, które też tworzyły to grono nauczycielskie. Potem jeszcze kierownikiem był Pan Jurzak, Pan Wąs. Żona Pana Wąsa, która też mnie nawet uczyła, no i cały szereg nauczycieli, jak jeszcze Pani Siutowa i tak dalej, i tak dalej. Także wiadomo, że przychodzą nowe osoby, inne odchodzą…

Grono pedagogiczne SP 1 w Brzeszczach. fot.: archiwum prywatne

Wspominał Pan, że Pani Senkowska zmarła 14 maja 1988 r. i jest pochowana…

Jest pochowana na cmentarzu naszym komunalnym w Brzeszczach w tej części wschodniej, nieopodal gdzieś, dosłownie około 10 metrów, od grobowca księży pochowanych z naszej parafii.

 

Jest też tak w mojej ocenie, że dopóki rodzina jest, to pomnikiem i mogiłą się zajmuje, ale w niedalekiej odległości, jak nie będzie rodziny, to ktoś powinien się tymi grobami naszych pedagogów, naszych nauczycieli zająć.

Powiem, że w zasadzie miałem znaczący swój udział, jeśli chodzi o fundację tego pomnika, nagrobka, ale też muszę powiedzieć, że o ile my zawsze jakoś staramy się nie zapominać o bardzo bliskiej krewnej, tak również są inne osoby, które oczywiście pamiętają i ciągle widzę zapalony znicz. Pamięta również gminny zespół edukacji, zawsze z okazji Dnia Edukacji – Święta Nauczycieli – jest tam zawsze jakiś znicz, są kwiaty, także nawet muszę powiedzieć, że jest podtrzymywane i jest ta pamięć o niej. Sam ten dzień pochowania jej na cmentarzu był niezwykle uroczysty, do dziś dnia pamiętam wystąpienie pani kurator, która potem była radną, wymieniając jej zasługi, jakie położyła, jeżeli chodzi o szkolnictwo w Brzeszczach. Także wszyscy tutaj, którzy ją oczywiście znają, absolutnie nie zaprzeczają, że była to osoba nieprzeciętna, jeśli chodzi o zawód nauczycielski.

 

I na ostatek pytanie o jakieś pamiątki, zdjęcia…?

Tak, jak mówiłem, nie do końca życia była u nas w domu, bo potem wymagała takiej opieki, przebywała na Osiedlu Szymanowskiego u mojego kuzyna Andrzeja Jakubowskiego. Jakichś takich pamiątek, to nic nie zostało po niej.

 

Tak myślałam, czy czasem nie ma jakiegoś świadectwa, ale skoro, jak wspominał Pan, nie było takich częstych gratyfikacji poza tym jednym odznaczeniem, to dobrze by było, że jeśli ma Pan zdjęcia, udostępnić je do zeskanowania.

Bardzo proszę, to, czym mogłem dysponować, chciałbym przekazać, z uwagi na to, że warto, żeby to pozostało, żeby podtrzymać pamięć i przypominać o tej osobie.

fot.: Małgorzata Zbroszczyk

Z Panem Władysławem Senkowskim rozmawiała Zofia Przybyłowska.

Powrót do spisu treści…