Miłość do Zaolzia

Alicja Zielińska-Złahoda, Małgorzata Wójcik. fot.: Agnieszka Moś

Miłość do Zaolzia.

Z Panią Alicją Zielińską-Złahoda rozmawia Małgorzata Wójcik.

 

Małgorzata Wójcik: Pani Alu, jest Pani rodowitą oświęcimianką. Skąd więc u Pani taka gorąca miłość do Śląska Cieszyńskiego i Zaolzia?

Alicja Zielińska-Złahoda: Moja rodzina to oświęcimiaki z dziada. Ale naszymi sąsiadami byli ludzie, którzy zostali przesiedleni z Zaolzia, otrzymali parcele na tzw. Kolonii w Oświęcimiu i wybudowali domy. Wychowywałam się wśród nich, byli zaprzyjaźnieni z moimi rodzicami. Nasz dom był bardzo otwarty. Moją bliską przyjaciółką była też Basia Siedzina – Zaolzianka. Miło wspominam też Państwa Medoniów. Relacje sąsiedzkie były tak bliskie, że pan Mieczysław Siedzina został nawet moim chrzestnym ojcem –  bardzo serdeczny, wesoły, wspaniały człowiek. Uczestniczyłam w wielu sąsiedzkich spotkaniach przy ognisku, słuchałam pięknych śpiewów, stąd moja miłość do tej kultury. Poza tym miałam nauczycielkę, Panią Janinę  Marcinek, która z Zaolzia przeniosła się do Cieszyna. Tam pracowała, prowadziła sławny Zespół Ziemi Cieszyńskiej. Wykładała na mojej uczelni tańca (Płocka Akademia Tańca i Warszawska Szkoła Tańca) i powiem, że z „ jej mlekiem” wyssałam miłość do Cieszyna i regionu cieszyńskiego. To miłość dozgonna i absolutna.

Uczniowie szkoły „barakowej” – dzieci wygnańców ze Śląska Cieszyńskiego w drugim roku pobytu w Oświęcimiu, 3 maja 1920. fot.: Kronika Oświęcimska Dzieje Oświęcimia 1772 – 2003, str. 139, Oświęcim 2006

Czyli relacje Mistrz i Uczeń. Odkryła Pani pasję.

Hej! Jakie mam piękne listy od Niej – „Droga Alu, nie piszę Pani Alu, bo to tak, jakbym do córek pisała Pani”. Bardzo dużo w tych listach pisała o mojej pasji.

Czyli  wyczuła w Pani bratnią duszę i dzieliła się swoim doświadczeniem.

Dobrze znałam jej dom, często tam bywałam. Zresztą była nas wielka grupa wielbicielek Marcinkowej, cała grupa dziewcząt z płockiego kursu. Ona tak pięknie po cieszyńsku mówiła. Była bezgranicznie zakochana w swojej kulturze. Spotkałyśmy się w 1961 na początkowym kursie tańca w Krakowie. Tam prezentowała cieszyński taniec, takie proste tańce. Uczyła nas podstaw. Potem spotykałyśmy się na kolejnych stopniach kursów. Pani Marcinkowa ciągle tam wykładała, była też od etnografii i kinetografii, tj. taki graficzny zapis tańca. Panią Janinę, ktokolwiek poznał, pałał do niej ogromną miłością. Nie wiem, czy wszyscy Zaolziacy są tacy.  Ja ich postrzegam poprzez tych, których poznałam – jako ciepłych, serdecznych ludzi.

 

Od kiedy Pani uczyła?

Od 1965 roku, od kiedy rozpoczęłam pracę w Oświęcimskim Domu Kultury, 10 lat tam pracowałam. Potem trafiłam do PTTK w Oświęcimiu. Ponieważ byłam wielką podróżniczką, zaproponowano mi objęcie biura Zakładowego Koła PTTK. Przez cały czas prowadziłam zajęcia z rytmiki i tańca.  A jeszcze później koleżanka zaproponowała mi prowadzenie zajęć z choreografii w Wojewódzkim Domu Kultury w Bielsku i kursów instruktorskich, które dwa zorganizowałam i uczyło się na nich wielu instruktorów tańca. 

 

Cały czas ten folklor cieszyński Pani towarzyszył?

Tak, ponieważ dawne województwo bielskie to okolice Bielska i Cieszyna, spotykałam się i przyjaźniłam z ludźmi stamtąd.

 

Gdybyśmy próbowali  porównać tańce regionu cieszyńskiego z innymi, np. krakowskim, czy  możemy wskazać jakieś cechy charakterystyczne? Czy tańce cieszyńskie wyróżniają się jakoś?

Tańce i śpiewy cieszyńskie są bogatsze, vide ludzi śpiewających na różnych ogniskach. Kto nie zna piosenki „Szła dzieweczka do laseczka?”

 

Ma Pani ulubiony taniec cieszyński?

Hm. Jest ich wiele i znam bardzo dużo. Moim ulubionym jest szarocz, który niedawno odkryłam/znalazłam w książce. Zawsze było dla mnie ważne wertowanie fachowej literatury, szukanie nowych pieśni, tańców. Dużo czerpałam od pana Jana Taciny, który wędrując po wsiach nagrywał, zbierał zapisy tańców (publikował artykuły, zbiory nutowe i towarzyszące im opisy obrzędów i obyczajów. Owocem pracy zbierackiej tego badacza z okresu międzywojennego był zbiór pieśni ludowych z Cieszyna i Zaolzia – zapis ponad 600 pieśni i tańców śląskich oraz nagrania, 50 płyt). Podobnie zapisała się pani Janina Tacina – wzór dla mnie niedościgniony w poszukiwaniu najstarszych pieśni. Miło wspominam też panią Kwaśniewiczową od etnografii. Miałam przyjemność znać osobiście tych wspaniałych zbieraczy folkloru jak Roman Reinfuss z Muzeum Etnograficznego z Krakowa. Zasiadałam z nimi w komisjach konkursowych podczas Tygodnia Kultury Beskidzkiej. Ci ludzie na wszystko zwracali uwagę, na wszystko. Uwagi, które przekazywali występującym zespołom, były bardzo cenne. Bardzo wiele się od nich dowiedziałam i nauczyłam.

 

Na wszystko, czyli na co zwracali uwagę?

Na etnografię, czyli na strój, ubiór. Panie – obowiązkowo nakrycia głowy. Zadawałam zawsze członkom zespołów podstawowe pytanie: dlaczego ubieracie się w taki strój – jeżeli już zakładacie strój danego regionu, musicie być prawdziwi od stóp do głów. Jeżeli nie – to nie ubierajcie się w ogóle. Rekwizyty – zabawki to kolejny element oceny. Dziś nagminnie obserwujemy takie zjawisko: w jednym stroju wykonywany jest repertuar pochodzący z różnych regionów. No niech Pan Bóg broni! Bierze się to stąd, że członkowie zespołów, instruktorzy, nauczyciele słuchają płyt, oglądają występy estradowe różnych zespołów ludowych i do swojego repertuaru wybierają te pieśni, które są popularne w danej chwili, które im się podobają. Ale to „nie stela”, nie z tego regionu i nie powinno być. Wszystko się miesza, często już wymieszało. Szkoda…

 

Pani Alu, pobawmy się więc w jurorów. Gdyby Pani dziś oceniała występ zespołu, na co Pani zwracałaby uwagę?

Na muzykę, jaka jest i skąd. Taniec, czy do danej muzyki. Jaki strój i jak noszony. I jaki jest repertuar dla dzieci, a jaki dla dorosłych.

Dożynki gminne na Borze, 2006. fot.: archiwum prywatne

Dożynki gminne na Borze, 2006. fot.: archiwum prywatne

A muzyka jaka ma być?

Obojętnie, tylko żeby była z tego regionu, który jest prezentowany. W stroju odpowiednim – od chustki do stóp, do tych szczewików, które mają na nogach. Nie będę opisywała stroju, ponieważ każdy jest szczegółowo omówiony w literaturze. Książek w temacie jest mnóstwo, wystarczy do nich sięgnąć.

 

Czyli dbałość o każdy szczegół ubioru. Co dalej?

Śpiewy  –  na rynku jest mnóstwo śpiewników. Każdy region ma ich wiele. Kiedy w latach’60 ubiegłego wieku studiowałam, to poznając folklor danego regionu mieliśmy zajęcia z kultury z głównym etnografem, muzykiem, historykiem. Każdy z nich wydawał swój podręcznik. Nasza wiedza była bogata. I dziś instruktorzy powinni w tych podręcznikach szukać inspiracji do budowania repertuaru zespołu, z którym pracują.

Iskierkowa Familia. Festiwal Kolęd w Nowej Hucie, 2004. fot.: archiwum prywatne

Jeżeli mówimy, że śpiewamy i przekazujemy tradycję młodszym pokoleniom, to obowiązani jesteśmy zwracać uwagę na oryginalność.

Tak. A potem jaką stylizację zrobisz – to twój wybór. Zawsze byłam zwolennikiem autentyczności, ale trzeba też zwrócić uwagę w jakim środowisku się pracuje. Np. górale ubierają się inaczej, w mieście obowiązują inne zwyczaje.

Iskierki. Cztery pory roku. Zasole, 2002. fot.: archiwum prywatne

Iskierki. Dożynki gminne. Jawiszowice, 2002. fot.: archiwum prywatne

Oceniłyśmy strój, elementy muzyki, a co z tekstem?

Tekst jest bardzo ważny. Powiem, że nie podoba mi się to, co teraz często obserwujemy. Teksty w zespole dziecięcym były przeze mnie starannie wybierane. Niektóre słowa w tekście można zamienić. Np. „kochaneczku mój, przyjdź do mnie” (śpiewane, o zgrozo, przez dziecko 5-letnie) mogę, a nawet powinnam, zmienić na „braciszku”, „chłopczyku”, tak, by treść była adekwatna do wieku dziecka. To wielka odpowiedzialność dorosłych, żeby uczyć dzieci tak, by wiedziały, o czym śpiewają. Skoro decydujemy się być w zespole folklorystycznym/ludowym, to ważne jest, by śpiewać zgodnie z wiekiem i regionem. Należy oddzielić dzieci od dorosłych.

Iskierki. Festiwal Kolęd w Nowej Hucie, 2004. fot.: archiwum prywatne

Na naszym terenie, czyli w Oświęcimiu, jest mało zespołów, które kultywują folklor Śląska Cieszyńskiego i Zaolzia.

Bardzo mało, to tylko moje zespoły. Ja założyłam dziecięcy zespół Iskierki, potem Iskierkową Familię, a wcześniej, w 2004 roku, Holan w Gminie Oświęcim. Dolina Soły, zespół który prowadziłam wcześniej to region nowosądecki. Bo członkowie tego zespołu to ludzie, którzy przyjechali do pracy do Zakładów Chemicznych w Oświęcimiu z tamtych okolic.

 

Wróćmy do regionu cieszyńskiego. Mamy 3 zespoły, Pani zespoły, które wyróżniały się nie tylko repertuarem i wyglądem, ale również osiągnięciami.

Nie dopuszczałam do tego, żeby zespół wyglądał jakby nie wiadomo skąd przyjechał. Z każdym członkiem zespołu ustalałam na początku, jak powinien wyglądać strój, co każdy podczas prezentacji powinien mieć na sobie. Nie pozwoliłam np. wyjść bez chustki na głowie – panie zawsze miały głowy ubrane.

 

Powiedzmy o tych osiągnięciach. Bo wszystkie prowadzone przez Panią zespoły były zauważane w czasie przeglądów, wysoko oceniane, wyróżniane, nagradzane. Często Wasze występy budziły ogromne zdumienie wśród jurorów – skąd Śląsk Cieszyński w Brzeszczach i Oświęcimiu?

Tłumaczyłam po prostu, że w roku 1920 około 4000 tysiące Zaolziaków z Zaolzia zostało  przesiedlonych – wypędzonych, jak oni mówili, do Oświęcimia. Potem się porozjeżdżali do Chrzanowa, Woli, Bojszów, Libiąża, Brzeszcz, Jawiszowic. W Libiążu do dziś jest bardzo duża i prężna grupa Zaolziaków. Prawdopodobnie znaleźli pracę w kopalniach, byli wykwalifikowanymi górnikami. Ich kultura została zasiana, stąd przypominamy tę piękną muzykę i tańce. Za dwa lata, w 2020 roku przypada 100. rocznica wysiedlenia, dlatego zwracamy się również i tą drogą do wszystkich, którzy znają historie osób, które tu osiadły. Może ktoś przechowuje dokumenty, zdjęcia, które uzupełniłyby niewielką wiedzę na temat życia Zaolziaków w Oświęcimiu i w Brzeszczach oraz innych miejscowościach. Bardzo nam zależy, by zebrać jak najwięcej dokumentów, świadectw, by być przygotowanym na 2020 rok, czyli 100 lecie przybycia Zaolziaków. Bardzo prosimy o kontakt. 

Kronika Oświęcimia, E. Skalińska-Dindorf. Oświęcim, 2006. fot.: archiwum prywatne

Kronika Oświęcimia, E. Skalińska-Dindorf. Oświęcim, 2006. fot.: archiwum prywatne

Kronika Oświęcimia, E. Skalińska-Dindorf. Oświęcim, 2006. fot.: archiwum prywatne

Kronika Oświęcimia, E. Skalińska-Dindorf. Oświęcim, 2006. fot.: archiwum prywatne

Kronika Oświęcimia, E. Skalińska-Dindorf. Oświęcim, 2006. fot.: archiwum prywatne

Kronika Oświęcimia, E. Skalińska-Dindorf. Oświęcim, 2006. fot.: archiwum prywatne

Kronika Oświęcimia, E. Skalińska-Dindorf. Oświęcim, 2006. fot.: archiwum prywatne

 

Z Panią Alicją Zielińską-Złahoda rozmawiała Małgorzata Wójcik.

Powrót do spisu treści…