Anioł musi mieć tułów

Anna Dziadkowiec i Anna Miodyńska. fot.: Dorota Dziadkowiec

„Anioł musi mieć tułów”.
Anna z Anną o rękodziele i o życiu.

Za tytuł tej rozmowy posłużyło zdanie wypowiedziane w naszej rozmowie przez panią Anię. Urzekło mnie ono oryginalnością, bo anioła zwykle postrzegamy poprzez skrzydła lub aureolę. Tułowiom anielskim nie poświęca się zwykle uwagi. Podobną świeżością spojrzenia na świat wykazała się młoda artystka Meret Oppencheim, gdy w 1936 pokryła futrem filiżankę, spodek i łyżeczkę i nazywała rzecz obiektem. Niejako wbrew zamysłowi artystki obiekt stał się ikoną surrealizmu, dogłębnie analizowaną przez krytyków sztuki. Sama artystka tłumaczyła po latach, że jej obiekt nie jest wyrazem żadnej idei, jest po prostu rzeczą. Filiżanka z kordonka pani Ani też niczego nie wyraża, nie oznacza i nie głosi. Po prostu jest. Ładna i rzetelnie wydziergana szydełkiem.

Filiżanka. M.Oppenheim, 1936. fot.: archiwum własne

Filiżanka. Anna Dziadkowiec. fot.: Anna Miodyńska

Anna Miodyńska: Dzień dobry.

Anna Dziadkowiec: Dzień dobry.

 

Porozmawiajmy o Pani dziełach – rękodziełach. Najbardziej mnie interesuje, gdy patrzę na te rzeczy: po co Pani je robi?

Bo lubię! Bardzo lubię coś robić i nawet wymyślać coś sama od siebie.

 

A skąd Pani bierze pomysły?

Pomysły? A z głowy. Powiem Pani, że jednego razu, a było tak przed świętami Bożego Narodzenia, byliśmy w domu kultury, z bombkami i aniołkami – co kto umiał zrobić – i była tam taka pani z Bielan z tymi właśnie kwiatkami z rajstop. I mi się tak bardzo te kwiatki spodobały, że jeden od niej kupiłam, właśnie ten storczyk. I jeszcze mówię do niej: jakby mi pani dała swój numer telefonu, to może kiedyś by pani do nas przyjechała, żeby nas nauczyć robienia tych kwiatków – do naszego koła do Jawiszowic, żebyśmy się też nauczyły. Ależ bardzo chętnie! I ta pani przyjechała. Ale w naszym kole gospodyń tylko trzy panie się tym zainteresowały oprócz mnie. Reszta nie – bo wiadomo, że koszt tego jest, trzeba materiał kupić i druty różne i rajstopy. I panie zrezygnowały, a mnie to tak zafascynowało, że mówię, no, muszę się tego nauczyć!

 

A dlaczego akurat te kwiaty? Zanim zaczęła Pani robić kwiaty, czy zajmowała się Pani innymi robótkami? 

Tak, dużo robiłam na szydełku: sweterki, obrusy, serwetki – wszystko, co tutaj jest, to ja robiłam, to jest moja praca.

 

Proszę opowiedzieć, po kolei, od najmłodszych lat: jak to się stało, że tak bardzo wciągnęła się Pani w rękodzieło?

Moja mama dużo robiła nam: sweterki, czapki, szaliki. Mama mnie uczyła, ale to długo trwało zanim się nauczyłam, bo mi te oczka tak z tych drutów spadywały… Albo tak było to zbite, że nie szło drucika wcisnąć w tę wełnę. Potem miałam sąsiadkę, już nie żyje. Kiedy z małymi dziećmi w domu siedziałam, to ona przychodziła do mnie i robiłyśmy razem. Nieraz do północy robiłyśmy na drutach, siedziały i opowiadały sobie. I dużo robiłam: moim dzieciom, moim wnuczkom na komunię pierwszą sweterki.

 

Ale serwetki, obrusy, sweter, szaliki – zawsze to było, od wieków. I taka firanka, obrus, czapka – to się powiesi, rozłoży, założy, to zawsze czemuś służy. A taki kwiat nie ma praktycznego zastosowania. Co się stało, że właśnie te kwiaty tak Panią zainteresowały?

No wiem, ale tak mnie zafascynowały, że mówię – muszę robić! No muszę się nauczyć! No i sama od siebie się teraz uczę: i taką lilię, różę, i anioły…

 

Czy anioły sama pani wymyśliła?

Oczywiście, anioły sama wymyśliłam.

 

A czy są w Brzeszczach albo Jawiszowicach panie, które robią tak wiele różnych rzeczy jak Pani?

No może są, ale najczęściej chodzą gdzieś się tego uczyć, a ja sama tak od siebie… Nigdzie się nie uczyłam, tylko tyle, co te kwiaty.

 

A rodzina – czy nigdy nie mówili, że tyle czasu Pani na to poświęca, że można coś bardziej pożytecznego w tym czasie robić?

Wie Pani, jestem już w tym wieku, kiedy nie mogę już jakichś cięższych prac wykonywać, tak że siedzę sobie tutaj w pokoiku i tak sobie dłubię.

 

A jak Pani wymyśla, że powstanie akurat anioł albo coś innego, czego Pani wcześniej nie robiła?

No tak sobie pomyślę: najpierw tułów. Anioł musi mieć tułów, żeby było na czym głowę umocować, wypchać potem watą. Prawda? To wszystko jest z rajtek, dziecinnych małych rajstopek robione.

Anioł. fot.: Anna Miodyńska

A przecież te materiały kosztują…

No kosztują, trochę pieniążków wydałam na to, ale nie żałuję, powiem Pani. Potem to rozdaję swoim znajomym na przykład na imieniny, też swoim wnuczkom rozdaję.

 

A jaka była największa rozmiarowo kompozycja, którą Pani zrobiła?

No właśnie te storczyki – miałam sporo zrobionych, ale porozdawałam.

 

Jak Pani dobiera te kolory?

No trzeba dobrać odpowiednie, nie zawsze są takie kolory tych rajtek, co potrzebuję. Na przykład lilie – najpiękniejsze są białe, ale żółte też się ładnie prezentują. Miałam żółtą, ale komuś ją dałam. A niebieską to mam na wzór, bo człowiek też może zapomnieć jak długo nie robi, prawda?

Fiołek. fot.: Anna Miodyńska

Kwiaty. fot.: Anna Miodyńska

Są kwiaty, są anioły i są motyle. Kiedy przychodzę do Pani pomysły, żeby zrobić coś nowego, coś, czego jeszcze Pani nie robiła?

Tak sobie siedzę i myślę… A spróbuję, coś może z tego wyjdzie. I czasem się udaje, że coś dobrego się zrobi. Na przykład takie filiżanki na szydełku, nie za bardzo jeszcze mi wychodzą.

 

Jak Pani to zrobiła, żeby odtworzyć tak dokładnie tę filiżankę z uszkiem i tym rantem na dole?

Formę wzięłam z małej śmietany, ten kubeczek. Jak się zrobi,trzeba nakrochmalić i nakładam na ten kubek,wysuszyć trzeba na słoneczku i jest. A talerzyk formuję na talerzyku.

 

Zobaczmy, co tu jeszcze jest: origami! O! Taki anioł, a origami – a wygląda trochę jak sowa!

Jeszcze z origami tu baranek jest.

 

Gdzie się Pani origami nauczyła?

Koleżanka, ona się nauczyła z internetu. I pokazała mi, jak składać te papierki. Najpierw zrobiłam taki wazonik. Tu jest koszyczek, tu jest paw jawiszowicki. To mnie uspakaja.

 

A to co? Jakby wieniec dożynkowy.

A to dostałam od mojego sąsiada. Siedział w więzieniu i tam się nauczył takie rzeczy robić. Facet w więzieniu takie rzeczy robił! Jak wyszedł to na imieniny, na Annę, mi to przyniósł. To i czekoladę. Młody człowiek to był, ale zmarł już. I to może jest nawet brzydkie, ale ja to trzymam, bo bardzo lubiłam tego człowieka. Naprawdę. Ja też takie rzeczy robiłam, ale porozdawałam, no bo gdzie to wszystko trzymać?

 

Patrzę, co tu jeszcze jest Pani roboty… muszelki.

Dwa lata temu, jak byłam nad morzem, nazbierałam tych muszelek i one cały rok przeleżały. I tak leżą w łazience więc pomyślałam, że coś z nich zrobię. Wzięłam pudełeczko po kremie i klejem „magikiem” przykleiłam i taka szkatułeczka na coś może być…

 

A, jeszcze widzę kule wyklejane zwijanymi maleńkim papierkami. Skąd taki pomysł?

To będzie bombka. Wymyśliłam, ale nigdzie takiej nie widziałam.

 

Chyba codziennie Pani coś takiego robi?

Codziennie, ja się uspokajam przy takich pracach. Internetu nie nam, tylko radio i trochę telewizję oglądam – ale tylko wiadomości czy publicystykę i jakieś filmy o zwierzętach. Bardzo je lubię. Kiedyś była wystawa w domu kultury, zrobiłam takie duże anioły: jednego orgiami, a jednego na szydełku. Dostałam trzecie miejsce za nie.

 

Przecież tu chyba ze sto albo i więcej jest tych złożonych kawałeczków!

E, więcej! Tu jest bardzo dużo złożonych kartek.

 

A od tego origami nie bolą Panią ręce?

Nie. Dziękuję Panu Bogu, że mam takie zdrowie i że daję radę to robić.

 

Czy jak się Pani rano budzi, to wie Pani, co będzie robić cały dzień? To można sobie tak zaplanować?

Tak, cały dzień musi być zapełniony czymś. To nie może tak być, że wstaję i nie wiem, co będę robić. U mnie tego nie ma, zawsze tak miałam od młodości. Nieraz mi mówi synowa: po coś, babcia, tak wcześnie wstała? A ja wiem, że musiałam i wstałam. Powiem Pani, jak byłam małą dziewczynką w piątej klasie, moja mama bardzo zachorowała, ja byłam najstarsza i musiałam się opiekować młodszą siostrą, która miała pół roczku. Tata był w pracy, mama poszła do szpitala i ja takiemu dziecku musiałam ugotować jedzenie. Sąsiadka przychodziła na noc, jak tata na noc pracował, bo pracował na kolei. Tak, że byłam obowiązku nauczona od małego. Do średniej szkoły nie poszłam, chociaż byłam do serafitek w Oświęcimiu zapisana, ale musiałam w domu zostać, domem się zająć. Niestety.

 

Czyli ktoś, kto miał w życiu ciężko, potrafi się bardziej życiem cieszyć niż ten, kto miał łatwo?

Tak, jak dzieci podrosły, poszłam do pracy, zrobiłam kursy no i radziłam sobie w życiu.

Pracowałam w służbie zaopatrzenia w Oświęcimiu w magazynie kolejowym, gdzie budowlane materiały, środki czystości.

 

A jak urlop Pani spędzała?

Powiem Pani, że mój małżonek to nigdy na wczasy nie chciał jeździć, cośmy wtedy mogli za bezcen… Ale w domu się urlop spędzało, bo był kawałek pola, krówkę się chowało to jeszcze trzeba było pooporządzać. Ja musiałam tę krówkę wydoić zanim poszłam do pracy, tylko się umyć po tym i drap – na autobus do Oświęcimia. Pola nie było wiele, jeszcze żeśmy arendowali, żeby było siano dla tej krówki. Ale potem porozdzielałam pole na dzieci. Tu córka, tam syn – na trzy części.

 

Jak trzeba żyć, żeby być szczęśliwym w wieku już niemłodym przecież?

Trzeba się cieszyć każdym dniem, każdym.

 

A jak do niektórych ludzi taka radość nie przychodzi?

To nie wiem.

 

A Pani to pewnie nigdy nie choruje?

Byłam bardzo chora, miałam operację na kręgosłup szyjny, prawie nie mogłam chodzić, tylko o kulach. Nawet ksiądz proboszcz mówił: że pani z tego wyszła! Jak mnie widział, jak szłam do kościoła o kulach i nogi nie mogły mnie utrzymać…

 

To jak Pani wytrzymuje tak siedzieć i tyle precyzyjnych rzeczy rękami robić? Może to jest gimnastyka dla rąk i dla kręgosłupa?

Oczywiście, to jest terapia. Ręce mam takie, że wszystko mogę nimi zrobić i igłę złapać. Trzeba mieć zajęcie. Jak można bez zajęcia żyć? Tak siąść i patrzeć w ścianę?

 

A czy jest jeszcze coś w życiu, czego Pani nie robiła, a chciałaby zrobić?

Nie myślałam o tym, ale mi znajomi mówią: że też ci się chce takie różne głupoty robić! No chce mi się! Tylko nie myślałam, co jeszcze mogłabym zrobić…

 

A gdzieś pojechać, coś zobaczyć?

Ja jeżdżę bardzo często, bardzo lubię! Teraz polecę do Anglii, do mojej wnuczki najstarszej, z córką. A w tym roku to już w Warszawie byłam, w Licheniu byłam, w Niepokalanowie, w Toruniu, w sobotę jadę do Rychwałdu.

 

Skąd się bierze, że jedni mają taką energię do tworzenia i do życia w ogóle, a inni nie?

Nie wiem, no nie wiem. Ja sobie teraz zwijam ruloniki z papieru i „magikiem” przyklejam.

 

To może czymś takim należy zajmować się, kiedy przychodzi zły nastrój, smutek?

A co to jest? Jakaś gąbka…?

Tak, taką gąbkę kupuję i tnę na kawałeczki, nitką wiążę…

 

Ależ dużo tego Pani narobiła!

No … dużo!

 

Dziękuję za rozmowę. To teraz chodźmy do ogrodu, tam przy kapliczce też są kwiaty z rajstop.

Ale już brzydkie, wypłowiały na słońcu i deszczu…

 

Nic nie jest wieczne… Weźmiemy ze sobą anioła z origami i zrobimy sobie tam zdjęcie!

Z Panią Anną Dziadkowiec rozmawiała Anna Miodyńska.

Powrót do spisu treści…